piątek, 24 grudnia 2010

Nasze Święta.

Uff, można w końcu powiedzieć. Oto nasza własna, prosto z Oregonu choinka. I nawet pachnie!!!!Wzbudziła ogromne zainteresowanie wśród zwierzyny. Od razu chłopaki rzucili się poobgryzać troszkę igliwia, ale to dobrze, kaszlu nie będą mieli po tych sosnowych delicjach.
Wigilia też już gotowa, a nawet obawiam się, że na uroczystą kolację zostaną nam właściwie resztki, bo rodzina dzielnie futruje pod pretekstem próbowania, co się tylko da.
 W tym momencie serniczek pewnie troszkę opada w piekarniku. Pierniczek mu dzielnie sekunduje. Barszczu wielki gar może dotrwa do Wigilii, uszek nie jestem pewna. Pierogi jemy już drugi dzień, było ich na pewno ponad 200, jeszcze trochę po dnie miski się plącze. I zaznaczam, że nie dożywiamy pół wsi, tylko 3 osoby, ale za to jakie żyrne.
 Na polu robótkowym zwycięstwo pod Stalingradem. Anemony skończone, aż wstyd się przyznać ile trwało to dłubanie, teraz jeszcze z półtora roku i może się doczekają jakiej oprawy. Patrząc na cuda na różnych blogach, chowam ogon pod siebie ze wstydu. Mogę tylko pokazać kiedyś wydziergany " Christmas in Rocky Mountains" Marty Bell oczywiście.
 I Miśki - Mikołajki. Ale na pewno się poprawię na następne święta, chyba dla pewności zacznę już od 2 stycznia.
A na razie dla wszystkich serdeczne życzenia. Cudnych świąt w blasku świeczek i bombek, tych wlasnoręcznie zrobionych i tych kupionych. Z bliskimi. Z przyjaciółmi. Żeby było zdrowie i dobry humor, mało problemów i dużo radości. Nowych wirtualnych przyjaciół i kontynuacji przyjażni w realu.
Od nas, ludziów i Zająca Antolka, Starszego Zająca Jasia, Reniferka Ziutka i Sarenki Broni.
                                                         Wesołych Świąt!

piątek, 10 grudnia 2010

Święta w Bellagio.

W Bellagio zmiana dekoracji na świąteczne, koniecznie trzeba zobaczyć. Tak wygląda lobby na choinkowo, a w głębi widać Bellagio Conservatory albo secret garden, gdzie 5 razy w roku zmieniają dekoracje.
A teraz zapraszam na zimową...

 I tu widok od wejścia, wielkie bombki w dywanie z żywych, najprawdziwszych poinsetii.
 Oczywiście choinka, i zaprzęg reniferów wylatuje w podróż "szlakiem grzecznych dzieci" z saniami pełnymi prezentów.

 Nie po śniegu, ale po dywanie poinsetiowym.

 Renifery są ekologiczne, zrobione z orzechów pecan, proszę bardzo, widać z bliska.
 Jest też konik na biegunach dla wielkoluda.
 Po jednej stronie osiedla się rodzina pingwinów, właśnie kończą budować wioskę igloową.
 Pan pingwin inżynier sprawdza plany, a reszta załogi rażno pracuje, bez opierania się o łopaty.
 A tutaj, na małym, nie całkiem pokrytym krą jeziorku, wśród ośnieżonych drzew, Mama-polarna Misia pilnuje swojego synka Polarka.
 Misie są zrobione z białych gożdżików. Proszę bardzo, widać wyraźnie z bliska, jaka to precyzyjna robota.

                                     
 A synek Polarek baraszkuje na śniegu, wśród białych kwiatków. Czy nie jest słodki?
 I jeszcze kilka dekoracji z lobby i front desk.
 Zwłaszcza te, z tyłu front desk bardzo mi się podobają.
 I w zbliżeniu. To już na pewno święta tuż, tuż...

wtorek, 30 listopada 2010

Zimno.


U nas tez. Dwie noce nawet było -2 stopnie C. Ale od jutra juz ma być troszkę cieplej. Patrzę na śnieg i mróz w Polsce i od samego patrzenia zimno się robi. Więc na rozgrzewkę zapraszam na herbatkę z cytrynką z krzaka, albo mandarynką. I miodzikiem z Polski.







Posted by Picasa

poniedziałek, 29 listopada 2010

Przyszła paczuszka.

Z odciskiem Poldziowej łapki na serduszku, wiersz i kartka od doktora Hicksa, naszego weterynarza z wyrazami współczucia.
I chciałam podziękować za komentarze i współczucie wszystkim. Bardzo, bardzo.






Posted by Picasa

piątek, 19 listopada 2010

Poldziu, nasz kochany.

Odszedł od nas wczoraj do psiego nieba. Strasznie nam go zal. Był razem z nami prawie 15 lat, w doli i niedoli. Razem przejechaliśmy wszerz Amerykę, z New Jersey do Nevady. Zawsze się mną opiekował, wiedział kiedy jestem chora i nie odstępował na krok. Był juz niedolezny i ślepy, duzo spał, ale jeszcze starał sie czuwac nad wszystkim.
A więc wczoraj rano zawiezliśmy młodziez do Spay & neuter center, na tzw. sfiksowanie. Przypadkiem padło to na ich urodziny, a więc zamiast tortu z 3 gnatkami, było "pozegnanie z jajami". Całe rano Poldziu hasał z Bronką, szczęśliwy ze nie ma tłoku w domu. Kolo poludnia pojechaliśmy załatwic parę spraw i odebrac pacjentów. Niby po narkozie, ale Ziutek od razu dał nogę z samochodu i trzeba go było ganiac. A w domu przywitała nas tylko Bronia, przez chwilę myśleliśmy, ze Poldek gdzieś śpi. Ale niestety znalezliśmy go w basenie. Nie mogliśmy uwierzyc w ten horror.

Myślę, ze Poldziu biega teraz po polance w pieskowym niebie, a jego pieskowy anioł stróz ma zajęcie i nie nadąza rzucac mu pileczke tenisową, Poldzia ulubioną zabawkę.
I zawsze będzie z nami. Będziemy pamiętac, jak zaczynał sezon letni, wpychając piłeczke nosem do basenu i udając, ze to przypadek. Płakał wtedy, zeby mu wyjąc piłke, i oczywiście wrzucal ją znowu za 2 minuty.
I będziemy go pamiętac wesołego, o niespozytej energii pieska, naszego najlepszego przyjaciela.
 Małego pieska o wielkim sercu.


Posted by Picasa

piątek, 5 listopada 2010

Jak Wenecja to i karnawał.

Miłe panie i panowie, zapraszam na bal, karnawałowe szaleństwo. Wybierajcie stroje , maski metodą bezpieczną (window shopping).
W rzeczywistości wyglądają jeszcze piękniej.







        I do zobaczenia na balu...
       Ocho, już słychać muzykę.........

czwartek, 4 listopada 2010

Witajcie w Wenecji.


Od Wynna kładką, szerokości A4 przechodzimy do Palazzo, czyli części nr 2 hotelu-kasyna Venetian. I już jesteśmy nad Grand Canal. Dziecisków (z lewej) nie pytałam o zgodę na publikację wizerunku, a co tam, to mój blog i se publikuję co chcę. Najwyżej sie mogą prawować ze mną.


 I gondole już czekają......
 I płyniemy Grand Canal. I żeby nie było wątpliwości, jesteśmy wewnątrz budynku.
 Niebo zmienia barwy, zależnie od pory dnia, bo jest to niebo sztuczne. To dobre miejsce dla naiwnych. Gondolierzy śpiewają moje ulubione "Volare" i jest super.
 Aż dopływamy do Placu Swiętego Marka. Jak żywy ci on...

 Halo, kto następny na romantyczną przejażdżkę?
 I jakby nie patrzył, nie widać płyt z dykty, podtrzymywanych od tylu przez facecika z petem w zębach. Przepych ci u nas i dostatek. Marmury, granity, malowidła i cuda wianki.
 Naturalnie, tfu, tfu, na psa urok, jaskinie grzechu też gdzie nie spojrzec. Ale ktoś musi to finansować, przecież nie biedni tubylcy.
 Dzieła sztuki też można podziwiać ze schodów ruchomych.
 I szersza panorama. Łał.....
 A tu skromna dekoracja przygotowana na ślub. Musiał to być 10-10-10. Wtedy mnóstwo ludzi przyjechało specjalnie wziąć ślub.
Tyle na razie od latającego reportera. Ale my tu jeszcze wrócimy...... A rivederci.....