niedziela, 30 stycznia 2011

Foto relacja.

Tra ta ta! Trąby anielskie dały znak, ze oto wkraczamy do hafciarskiego nieba. Tuz za drzwiami  stoliczek zaprasza zdrozoną hafciarkę do wydziugania paru krzyzyków. Tudziez spotkania z innymi artystkami ludowymi. No i hajda dalej.

 Nitek, niteczek ci u nas dostatek, najwazniejsze to nie zgłupieć i wiedzieć po co się przyszło.

 Zdjęcia gotowych projektów wyszły bardzo byle jak. Nie widać tej staranności i wszystkich drobniusieńkich detali. Widać tylko, ze fotograf do niczego.


 A tu szmatki, aidy, lny, do wyboru i koloru, w większych kawałkach, natomiast mniejsze kawałki siedzą popakowane w plastikowych pojemnikach.
 Na syrence tez nie widać koralików, ale stwierdzam, ze są i wygląda ona o niebo ladniej.
 Tu znowu półki z nićmi Anchor i jakimiś w okrągłych kłębkach, tudziez koraliczki i rózne wisioreczki.

 Bardzo pastelowe, słodziutkie serduszko wyszywane jedwabiem, koralikami i wisioreczkami.


 I następny milion koralików, nici i guziczków.


 I umordowane, w stanie ostatecznego ogłupienia i zawrotu głowy, opuszczamy hafciarskie królestwo.

piątek, 28 stycznia 2011

Hurra,wygrałam i takie tam.

Kilka dni temu dzwoni do mnie moja ulubiona chemo-pielęgniarka, Stefanie z komunikatem: Joanna, wygrałaś quilt. No coś takiego! Otóż w moim Cancer Center organizacje charytatywne robią rózne rzeczy dla chorych, między innymi szyją patchworkowe kołderki, które są losowane co miesiąc. Wrzuciłam swoją karteczkę juz dawno, więc pewnie się plątała po puszce jak ten samotny, biały zagiel, ale w końcu doczekała się swojej kolejki. Kołderka jest wiosenna, fioletowo- zielona z cytatami z Biblii. I to się nazywa metafizyczna dziwność istnienia, żeby w mieście grzechu, jaskinii hazardu i czego tam jeszcze, jedyne co wygrać to  świątobliwą kołderkę........


 Z innych nowości, to hmm, chyba to juz wiosna....

 A to największa rozrywka. Jasiu i Ziutek zwołują meeting. Siedzą pod murem i szczekają. Za tylną ścianą mieszkają dwa dobermany, a z boku dwa Jack Russel terriery o imionach Milo i Elvis, jeden Yorkie, imię nieznane redakcji i wielorasowa Trixi. Jak się juz zwołają na zbiórkę, szczekania jest co niemiara, Ziutek skacze na wysokość muru, dobermany się przewieszają na naszą stronę. Boczna banda skacze, tylko palmy łopoczą. Martwi mnie tylko, jak któregoś dnia Ziutek pobije swój własny rekord i opamięta się u dobermanów w gościnie, to z dupy może być jesień sredniowiecza......Oczywiście Ziutkowej.....

P.S. Jutro mam w planie lecieć do Stitcher's Paradise. Fotoreportaż w drodze.

wtorek, 25 stycznia 2011

Pijana wrażeniami.

Zrobiłam sobie dzisiaj wycieczkę do sklepu pod tytułem "Sticher's paradise" o którym to dowiedziałam się z blogu Shabby Sticher. I po co mi to było, tak bym sobie żyła w błogiej nieświadomości. Naprawdę, paradise. Zdaje się, że anielskie pienia się rozlegały po okolicy, ale nie jestem pewna. Chodziłam w kółko w amoku z rozdziawioną paszczą i oczami na szypułkach, co by lepiej ogarniały widoki. Mówię wam, ile nici przeróżnistych rodzajów, jedwabnych, farbowanych na różnokolorowo, metalicznych i z futerkiem. Lnów i innych tkanin w różnych kolorach, koralików i guziczków, wzorów i nawet nie wiem czego jeszcze. I oczywiście gotowych wyszytych projektów. No i tu się pogrążyłam w czarnej otchłani rozpaczy. To że piękne, to mogłam przeżyć. Ale jubilerskiej dokładności, krzyżyczków malusieńkich, jedną niteczką jedwabną wyszywanych na drobniutkim lnie. Tych koraliczków, co to ich praktycznie nie widać, tylko mienią się cudnym blaskiem. Tych pięknych mat, zwanych też passe partout i ramek nie da się przeżyć. W porównaniu ze swoimi dynamitem od pługa oderwanymi wytworami.
Pracują tam dwie dziewczyny i sobie tam wyszywają, między pracą oczywiście. Zachwyciłam się, że taką mają perfekt robotę. Na co jedna mówi, że super, ale to trochę tak, jakby narkomana zatrudnić w fabryce kokainy. Trochę drogo je ta praca kosztuje, bo oczywiście wypłata zatacza szybki krąg i jest wymieniana na nitki i szmatki. Następnym razem muszę wziąć aparat i natrzaskać zdjęć. No i jakąś derkę. Może mi pozwolą rozłożyć kamping koło drzwi i pomacać do woli wszystko.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Uwaga, nadchodzi.

Całkiem nowy, Nowy rok, chiński rok Królika. Więc wlokę, szanowną publikę do Bellagio. Kazda okazja dobra do swiętowania. Powitani przez terakotowych wojowników...



Jak w Krakowie, tez jest:
Terakotowa dorozka,
Terakotowy dorozkarz,
Terakotowe konie.

 Mądrość i pieniązki, zawsze się przyda.


 Złoty pieniązek na szczęście, na zdrowie, na ten nowy rok

A tu nasz bohater, trawiasto - szurpaty. Wygląda jak Karampuk - królik z kapelusza.
 Coś zasępiony, biedaczysko. Nie martw się, Karampuk, damy radę.
Gung hay fat choy!
May you become prosperous!
Happy Chinese New Year!

środa, 12 stycznia 2011

Tłusty wtorek.

Nie dało rady juz dluzej słuchać "a moze byś upiekła pączki??? Poddałam się. Ale prawdę mówiąc tylko dlatego, ze sama miałam ochotę, a najblizsza "pączkarnia" z 1000km stąd. Przepis oczywiście od mistrzyni Doroty z "Moje wypieki". Super proste, bo wrzucamy ingrediencje do maszyny do pieczenia chleba i ona się, biedaczka, męczy z ciastem. Potem juz z górki, nadziewanko, rośnięcie, smazenie na elektrycznej głębokiej patelni (trzyma temperaturę) i........ futrowanie. Nie robię lukru ani nie sypię cukrem pudrem, bo Główny Pozeracz jako cukrzyk, wyznaje ciekawą naukową teorię. A mianowicie: mozna zezreć 20 pączków na jedno posiedzenie, byle by nie było na nich cukru. Ze potem delikwenta trzeba turlać i w drzwi się nie mieści ani przodem ani bokiem, to wina koszul, które się kurczą w oczach i tak zwanej fatamorgany, która sprawia, ze widzimy chłopa o figurze basetli, a on chudziutki, biedaczek i niedozywiony jest.




Zapraszam jeszcze dziś, bo jak Pozeracz wpadnie po robocie, to przeora talerz jak jaki wołoduch. A jutro będzie jęczał cały dzień......
Z frontu robótkowego. Ludzie!!!!!!!!! Wczoraj zaczęłam, z postępów pracy sądząc, śmiało mozna powiedzieć, ze juz prawie kończę ;))))

Posted by Picasa

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Nowy Just CrossStitch.


Przyszedł przed świętami, a w nim dwa super projekty. Poduszki, jak widac gołym okiem. Obie mi się podobają, więc obie wpisuję w grafik. Nawet ambitnie juz wyciągnęłam Aidę na Eden, nici prawie skompletowane, no sama jestem w szoku.
Przy takim morderczym tempie, to kto wie, moze nawet dzisiaj zacznę......




I ta leśno - zimowa tez jest super. To druga w serii Pory roku. Trzeba się spręzyć, bo w następnym numerze pewnie będzie wzór na wiosenną....

Matko, jaka ja zarobiona jestem. Najbardziej myśleniem.... czego to ja nie zrobię?
Posted by Picasa

niedziela, 9 stycznia 2011

Niemoc Tfurcza.



Tak, dokładnie, Tfurcza przez duże tfu. W tym nowym roku jakoś nie mogę się ogarnąć. Jęzor skołowaciał, mózg się wysuszył, pazury nie chcą pukać po klawiszach. Dobrze, że jeszcze oczy się ruszają z lewa do prawa, to chociaż człowiek co poczyta, albo w telewizor się pogapi.



Z podziwem i zazdrością, no cóż, trzeba sie przyznać, oglądam podsumowania ostatniego roku na blogach. Tyle tego macie, przeróżnych dzieł na pięknych zdjęciach.   A ja......Hmm...
Też mogę podsumować. I mam tę przewagę, że nikt się nie znudzi przerzucaniem zdjęć. Bo nie zdąży.
Proszę bardzo, oto początek....

Tra la, tak, tak i koniec przy okazji. No, po prostu tytan pracy, baba robotna jak Wincenty Pstrowski.
Spuśćmy zasłonę milczenia na tę Sodomę i Gomorę. Może w tym nowym roku jakaś siła mną potelepie i spowoduje większą wydajność.
A może lepiej nie czekać na siłę, tylko chwycić za igłę......
A w tym nowym roku, żeby wam się wiodło, wszystko szło jak po maśle, nic nie dolegało, żeby było wesoło i miło, i ogólnie super. Tego wam życzę ja i zawsze uśmiechnięty (z powodu wystającej szczęki) Jasiu - przytulaczek.


 Kierownik bałaganu, Ziutek Pierwszy - zawsze i wszędzie.

 I wyłudzacz - Antolek, wszystko lubi i wszystko chce. Domaga się swoich praw mezzosopranowym szczekaniem aż do skutku. Czyli, co kto woli: ogłuchnąć albo dać coś pysznego na zatkanie paszczy. Tutaj zdziwiony, czemu zamiast "najukochańszy pieseczku" słyszy "ty zarazo". Oczywiście, że się przesłyszałeś, Antolku!