niedziela, 13 czerwca 2010

Śniadania nie było.

Rannym świtem, około 9, zabieram ja się do robienia kawy, a  przeokropny ptasi wrzask stawia mnie na nogi. Patrzę ci ja, a tu w drzwiach stoi Mania z wystającymi piórami z paszczy, a za nią 4 żądne łupu ogary (podrabiane). Ryknęlam ci ja gromko, aż Mani opadła szczęka, ptaszek wylecial, prosto do basenu, ma się rozumiec. Zaczęła się więc akcja ratunkowa na morzu, czyli podnoszenie ptaszka na siatkę na kiju. Co go wyciągnełam, to biedak spadał do wody. Wygramolił się w końcu na kamień i już myślałam, że uratowany, a on znowu chlup do wody. W ostatnim momencie chyba wyciągnęliśmy biedaka i katapultowali za mur do nieobecnego sąsiada, do osuszenia. W czasie całej akcji nad nami latał jak helikopter koleżka-ptaszek, a żądna łupu zwierzyna ganiała, kombinując jak dopaśc ptaszynę. Ale wszystko sie dobrze skończyło, ptaszek zniknął, ptasiego ambulansu nie widziałam, więc chyba sam odleciał i nie myślę, żeby nas szybko odwiedził po tych przeżyciach.
Tyle że, pierzastego śniadania nie było........

1 komentarz:

  1. biedna ptaszyna, chciała pewnie załapać się na kawkę a załapała się na pysk :)

    OdpowiedzUsuń