wtorek, 30 listopada 2010

Zimno.


U nas tez. Dwie noce nawet było -2 stopnie C. Ale od jutra juz ma być troszkę cieplej. Patrzę na śnieg i mróz w Polsce i od samego patrzenia zimno się robi. Więc na rozgrzewkę zapraszam na herbatkę z cytrynką z krzaka, albo mandarynką. I miodzikiem z Polski.







Posted by Picasa

poniedziałek, 29 listopada 2010

Przyszła paczuszka.

Z odciskiem Poldziowej łapki na serduszku, wiersz i kartka od doktora Hicksa, naszego weterynarza z wyrazami współczucia.
I chciałam podziękować za komentarze i współczucie wszystkim. Bardzo, bardzo.






Posted by Picasa

piątek, 19 listopada 2010

Poldziu, nasz kochany.

Odszedł od nas wczoraj do psiego nieba. Strasznie nam go zal. Był razem z nami prawie 15 lat, w doli i niedoli. Razem przejechaliśmy wszerz Amerykę, z New Jersey do Nevady. Zawsze się mną opiekował, wiedział kiedy jestem chora i nie odstępował na krok. Był juz niedolezny i ślepy, duzo spał, ale jeszcze starał sie czuwac nad wszystkim.
A więc wczoraj rano zawiezliśmy młodziez do Spay & neuter center, na tzw. sfiksowanie. Przypadkiem padło to na ich urodziny, a więc zamiast tortu z 3 gnatkami, było "pozegnanie z jajami". Całe rano Poldziu hasał z Bronką, szczęśliwy ze nie ma tłoku w domu. Kolo poludnia pojechaliśmy załatwic parę spraw i odebrac pacjentów. Niby po narkozie, ale Ziutek od razu dał nogę z samochodu i trzeba go było ganiac. A w domu przywitała nas tylko Bronia, przez chwilę myśleliśmy, ze Poldek gdzieś śpi. Ale niestety znalezliśmy go w basenie. Nie mogliśmy uwierzyc w ten horror.

Myślę, ze Poldziu biega teraz po polance w pieskowym niebie, a jego pieskowy anioł stróz ma zajęcie i nie nadąza rzucac mu pileczke tenisową, Poldzia ulubioną zabawkę.
I zawsze będzie z nami. Będziemy pamiętac, jak zaczynał sezon letni, wpychając piłeczke nosem do basenu i udając, ze to przypadek. Płakał wtedy, zeby mu wyjąc piłke, i oczywiście wrzucal ją znowu za 2 minuty.
I będziemy go pamiętac wesołego, o niespozytej energii pieska, naszego najlepszego przyjaciela.
 Małego pieska o wielkim sercu.


Posted by Picasa

piątek, 5 listopada 2010

Jak Wenecja to i karnawał.

Miłe panie i panowie, zapraszam na bal, karnawałowe szaleństwo. Wybierajcie stroje , maski metodą bezpieczną (window shopping).
W rzeczywistości wyglądają jeszcze piękniej.







        I do zobaczenia na balu...
       Ocho, już słychać muzykę.........

czwartek, 4 listopada 2010

Witajcie w Wenecji.


Od Wynna kładką, szerokości A4 przechodzimy do Palazzo, czyli części nr 2 hotelu-kasyna Venetian. I już jesteśmy nad Grand Canal. Dziecisków (z lewej) nie pytałam o zgodę na publikację wizerunku, a co tam, to mój blog i se publikuję co chcę. Najwyżej sie mogą prawować ze mną.


 I gondole już czekają......
 I płyniemy Grand Canal. I żeby nie było wątpliwości, jesteśmy wewnątrz budynku.
 Niebo zmienia barwy, zależnie od pory dnia, bo jest to niebo sztuczne. To dobre miejsce dla naiwnych. Gondolierzy śpiewają moje ulubione "Volare" i jest super.
 Aż dopływamy do Placu Swiętego Marka. Jak żywy ci on...

 Halo, kto następny na romantyczną przejażdżkę?
 I jakby nie patrzył, nie widać płyt z dykty, podtrzymywanych od tylu przez facecika z petem w zębach. Przepych ci u nas i dostatek. Marmury, granity, malowidła i cuda wianki.
 Naturalnie, tfu, tfu, na psa urok, jaskinie grzechu też gdzie nie spojrzec. Ale ktoś musi to finansować, przecież nie biedni tubylcy.
 Dzieła sztuki też można podziwiać ze schodów ruchomych.
 I szersza panorama. Łał.....
 A tu skromna dekoracja przygotowana na ślub. Musiał to być 10-10-10. Wtedy mnóstwo ludzi przyjechało specjalnie wziąć ślub.
Tyle na razie od latającego reportera. Ale my tu jeszcze wrócimy...... A rivederci.....

Wynn - Encore - wycieczkowo - zaległościowo.

W pierwszych słowach mojego listu dziękuję serdecznie za życzenia i dobrą energię łapię garściami. Potrzeba mi jej dla dwóch osób, historie których opiszę za kilka postów.

A teraz szybko zanim mnie znowu co złapie po dzisiejszej chemii. O malo co by mnie ominęła z powodu nie posiadania białych ciałek. Ale w końcu decyzja zapadła, zostałam napompowana, ale jutro i pojutrze muszę maszerowac na dzida wyrabiającego te jakieś białe. No i będzie tego jojczenia.

A teraz hej ho, hej ho, na wycieczkę by się szło. Jak mówiłam, dałam radę wyturlać się z chałupy, żeby dzieciom co nieco pokazać. A więc zaczynamy... Wynn i drugi tower Encore.....

Steve Wynn to już legenda Las Vegas, to Mr. Las Vegas. Bilioner,który zbudował Mirage, Treasure Island, Bellagio, Wynn - Encore i Wynn w Macau.                                                                                               Tu mamy ogólną panoramę, budynki zbudowane z brązowo- miedzianego szkła, lekko zaokraglone. A ulica to oczywiście nasz sławny, jedyny, Las Vegas Boulevard czyli Strip.


 Jedno z wejść, cała roślinność jest oczywiście posadzona ludzką ręką.
 Jako i wodospady też - ręcznie robione.
 A to mój syn ze swoją matką - zdechlaczką.
 W środku też ślicznie, już tyle razy to widziałam, ale zawsze się czuję, jakbym weszła do bajki. Drzewa, ma się rozumieć, prawdziwe. Zadnej ściemy.
 I kule kwiatowe w zbliżeniu.

 Mroczne czeluście kasyna czają się za kwiatkami.
 Okrągłymi schodami ruchomymi zjeżdżamy w dół, gdzie można się elegancko napić i pożywić. Ta szara ściana za oknem, to ściana wody spływająca do jeziorka. Wieczorami mozna podziwiac całe show ze światłami, laserami i czym tam jeszcze.
Są tu też eleganckie sklepy, zestaw standartowy czyli Dior, Chanel, Prada, Cartier itd. Łącznie z Ferrari. Całe szczęście, że był akurat zamknięty, bo jeszcze byśmy w szale przywlekli ze dwie sztuki do domu i kłótnia rodzinna gotowa. A teraz maszerujemy dalej........

poniedziałek, 1 listopada 2010

Z niedźwiedziej gawry.

Spod pierzyny łypnęło, zapyziałe trochę oko. Wychudzona para nóg pomacała podłogę, OK, świat jeszcze jest. Halo, Ziemia! Czas wracac. Tak w dużym skrócie wyglądało parę ostatnich tygodni. Po wycieczce do szpitala, leżenie plackiem tydzień. Przerywane wyprawami w celu wydawania niedźwiedzich ryków w osobnym pomieszczeniu w towarzystwie 4 piesków. Pulsujące znaki zapytania w ich oczach: Kogo babsko nawołuje po nocach? Tak się czuje czlowiek, który ma wrazenie, że jest workiem wypelnionym wątrobą, dorzucone parę gnatów dla urozmaicenia bólu i ktoś tym worem potrząsa w rytmie cza-cza. Potem przyjechały dzieci, trochę ulżyło, nawet byliśmy w miescie kilka razy. Aż przyszedł dzień regularnej chemii i osoba, trzymając gacie w garści powlokła się do doktora. Nowy specyfik okazał się obuchem w łeb i nastepny tydzień przeszedł do historii słabo zapamiętany. Straty w sadle - 16 funtów czyli około 8 kilo. Jeszcze następny tydzień przewidziany na chemię, doktor rzucił okiem na tę kupę nieszczęścia i pognał do domu. Ale osoba doszła do wniosku, że może iśc do pracy, bo i tak się tam obija. Lepiej jednak byc z ludźmi niż się nad sobą użalac w samotności. Jednak nie dane mi było wytrzymac dlugo. Czułam się jak jeleń złapany w światla reflektorów. Ale nastepny dzień wytrzymalam dlużej. I tu musze wspomniec o moich supervisorach i kierownictwie i kolezankach. Moja kierowniczka postanowila: pracujesz 10 min, potem odpoczywasz w moim gabinecie pół godziny, znowu 10 min pracy itd. Nie wspomne już o telefonach czy mi coś potrzeba, może przyjśc mi posprzątac albo coś ugotowac, albo zalatwic. Po prostu nie mam słów z jakimi wspaniałymi ludżmi pracuję. Ani wystarczającego podziękowania.
Stęskniłam się za blogowaniem, wizytami na waszych blogach. Teraz muszę wszystkie zaległości ponadrabiac. Dosyc tego leżenia pod płotem życia. Jak tylko nie boli, to już jest super. I nie trzeba się chowac pod pierzyną i próbowac przespac ból. Teraz już będzie tylko lepiej.