wtorek, 28 września 2010

Jesień, jesień już....


A z jesienią idzie piękna pogoda, cieplutko, ale juz ponizej 40 stopni. Rośliny trochę odetchną od palącego słońca. Róze zaczna kwitnąc na dobre, mozna posadzic znowu pomidorki i inne warzywa. Do grudnia mamy lato. Mozna spac przy otwartym oknie bez klimatyzacji. Świetnie jest. Do pełni szczęscia brakuje tylko deszczu....
Tylko trochę brak kasztanów i zołędzi, spadających liści i zapachu dymu z ogniska. I lasów, i grzybów, i krasnoludków co mieszkają pod muchomorami.
Oglądam zdjęcia grzybków na blogach i zazdrośc mnie zzera ( jakoś daję radę), takie piękne te wasze grzyby, pachnące. Juz nie mówię nic o słoiczkach z cudnymi wieczkami i nalepkami.
Ale ja tez mam swoje grzybobranie. Co prawda miało miejsce w zamierzchłych czasach, ale jest wspominane do dzisiaj. O, dzisiaj juz takich prawdziwków nie ma! Zginęły zaraz po dinozaurach.




I na jesienne nastroje, deszcze i szarugi... Ela Adamiak


Posted by Picasa

poniedziałek, 20 września 2010

Melancholijnie.


Juz nie mamy malutkich piesków. Znalazłam im nowe domki. Trochę smutno, bo takie były slodziutkie. Ale rozsądek zwycięzył. Wiem, ze będzie im dobrze i będą rozpuszczone jak dziadowskie bicze. Wczoraj zegnaliśmy się z Lucusiem. Bardzo był obcałowany i oblizany, jak widac. A w nowej rodzinie, jeszcze przed przybyciem Lucusia, juz była kłótnia z kim będzie spał. Ale pewnie Lucuś ich pogodził i wszyscy spali za kanapą w kącie, bo to jego ulubione miejsce.
Posted by Picasa

piątek, 17 września 2010

Najwyrazniej idą święta.

Swiezutki, spod igły, nowy numer ornamentowy Just CrossStitch. A w nim projekty na zawieszki choinkowe.
Jest ich więcej, ale z jakiegoś powodu wchodzą mi tylko 4 zdjęcia na post. Jeśli was interesują chętnie zamieszczę resztę.

P.S. Odwiedziłam wczoraj dr. nieinwazyjnego radiologa. Trochę mnie pocieszył. Jego teoria to zatkana zyla w wątrobie. Z dwojga złego wolę zatkaną zyłę niz tumor. No i idę na MRI czyli rezonans magnetyczny. Do tej pory świeciłam na rózowo po ciemku, teraz moze na niebiesko z mruganiem. A hoj przygodo.

P.S. nr 2. Pieski ciągle grzeczne. Urok jaki, czy co?
Posted by Picasa

Tylko dla wytrwałych.

Kiedy wrota objazdowego salonu się wreszcie otwarły i wychynęła z nich Miss Melissa (nawet nie bardzo zziajana), dzierzac pod pachami
2 sztuki (na razie, bo więcej pach nie miała) cała rodzina zamarła. O matko, a czyje to psy? Cała gromada się obwąchiwała i oglądała. Ziutek z nerwów wpadł do basenu i od razu chciał ugryzc Jasia za karę. Po tym poznaliśmy, ze to Ziutek. Nie mogłam się napatrzec, jak śmiesznie wyglądają. Ale dosyc tego gadania. Driver, move that van!

Panorama ogólna, 3 gęsi wyścigowe.




Antoś, proszę, jaki zgrabny chłopak. I jaki chudy!



Jasiu, od dziś znany tez jako dzielny giermek Kaszka. A najśmieszniejsza jest grzywka, (sorry, umbrelka) puchata, jak trwała ondulacja. I te uszy na garnku obcinane.



I nasz Ziutek, czyli tatuś Poldziu - reinkarnacja.


A jakie grzeczne się zrobiły! Nie wiem, czy jakie egzorcyzmy miały miejsce w MelissaVan, czy kropienie wodą święconą? A moze napar z makowin lub nomen omen - melisy? Miss Melissa została u nas jakiś czas, bo nie mogła się oderwac od małych piesków.
Zapytałam delikatnie, czy nie zdemolowały pojazdu. Skąd. Bardzo grzeczne pieski, kiedy jeden był obrabiany na stole, dwa lezały grzecznie na ręczniczku na podłodze. Pazurki dały sobie obciąc, zęby wyszorowac i uszy. Juz nie mówiac o kudłach. A teraz są jak aksamit. A jak pachną! Pieskowymi perfumami. No po prostu, panie, cuda istne!
Posted by Picasa

czwartek, 16 września 2010

Extreme makeover - dog edition.



Czyli nadszedł sądny dzień. 3 tygodnie temu zamówiłam kąpiel i strzyżenie tych oto, niżej widocznych stworów. Nie dawały się ostrzyc po dobroci, no to trudno. Trzeba sprowadzic fachowca. Zadzwoniłam 3 tygodnie temu i poprosiłam o wizytę następnego dnia. Niestety, droga pani, to nie piekarnia, mamy 2 tysiące pieskich klientów do obrobienia i możemy do pani przyjechac za miesiąc - to usłyszałam, naprawdę. Ale pan pogrzebał w spisie psiej ludności i znalazł lukę DZIŚ. Wczoraj pan przysłał e-mailem potwierdzenie, że Miss Melissa przybędzie czarodziejskim vanem około godziny 3. Zwierzyna przeczuwała, ze "cóś" sie szykuje i przebierała nogami pod drzwiami.

No i proszę, czy to do psa podobne? Tylko po nosie można poznac, gdzie jest przód psa. Reszta to kupa kudłów, lub jak mówiła moja matka "opuszczone mienie pożydowskie. Acha, i tu ciekawostka, salon objazdowy wylicza cenę "na wagę". No i teraz do mnie doszło, że mogłam powiedziec, że ważą tyle co nic.
Trochę  trwało to czekanie, już klienci mieli zakładac komitet kolejkowy. Już utrudzone kości złożyli na podłodze...ale w zgrabnej kolejce.
Aż tu.... z fasonem zajechała Miss Melissa swoim magicznym pojazdem. Klientela salonu została wyniesiona pod pachą do vana, bo zmieniła zdanie w ostatniej chwili  i zaczęła się zapierac kopytami. Drzwi objazdowego salonu się zatrzasnęly...  i niech się dzieje wola nieba. Wyglądałam, co jakiś czas, sprawdzic, czy Miss Melissa nie gna przed siebie z obłędem w oku z powodu naszych aniołków. I czy vanem nie rzuca od rowa do rowa, ale nic się nie działo. Twarda sztuka z tej Miss Melissy.
Posted by PicasaKilka godzin trwało to pranie, ale kiedy się otworzyły w końcu wrota czystości ........
Ale to dopiero w następnym odcinku dalszy ciąg tej mrożącej krew w żyłach historii..

poniedziałek, 13 września 2010

Pozwolę sobie pojojdac.

Uwaga, będzie wiac nudą. Lojalnie uprzedzam, ale muszę sobie pojojdac. Robię za Prometeusza. Wątroba mi gnije i szukam sępów do poszarpania. A poważnie to czekam na telefon od doktora, kiedy mam iśc na test, który pokaże dokładnie gdzie mi jakieś świństwo rośnie. A następnie, w zależności od wyniku następne coś, zwane embolization (chociaż się człowiek douczy). To coś wykonuje się przy użyciu cyber knife, (ale brzmi), odcina dopływ krwi do świństwa. I niech zdycha. Chyba na te zabiegi wezmę jakiś kajecik, żeby sobie notowac co bardziej uczone rzeczy. Chwała Bogu, że chociaż konsultacja z specjalistą radiologiem nie inwazyjnym nie trwa trzy lata, tylko chłop rzuca okiem od ręki i odpowiada następnego dnia. I w ciągu kilku dni załatwiają  z ubezpieczeniem autoryzację, wizytę w szpitalu, a mnie nic nie obchodzi. Tylko trochę się martwię, no i nie ma co ukrywac mam pietra. Ale nie takie rzeczy pod Stalingradem się przechodziło. Na wszelki wypadek, trzymajcie kciuki.

sobota, 11 września 2010

Wyprawa po złote runo.

Droga przez pustynię, jak okiem sięgnąc (na boki) zywej duszy nie uświadczy. Az tu... w szczerym polu buda z losami na loterię. Dyzio Marzyciel kurcgalopem pędzi po losy. Co prawda tylko 70 milionów, ale niech tam.
Obok budy, do kompletu przepięknie, artystycznie przyozdobiony szynkwas.
No i jak się mieszka w tak gęsto zaludnionej okolicy, to w garazu trzeba trzymac podręczny samolocik. Jak zabraknie jajek albo śmietany, to hop, 100 mil do najblizszego sklepu.
Posted by Picasa

piątek, 10 września 2010

Cud. Ósmy zresztą.

Dzisiaj trochę krajoznawstwa. Ósmy cud świata, czyli Hoover Dam. Zbudowana przed wojną, na granicy Nevady i Arizony, po jednej stronie mostu jest wieza pokazująca czas Nevady, a po drugiej stronie jest o godzinę pózniej, według czasu arizońskiego. Wylano tu tyle betonu, ze starczyłoby na drogę z Los Angeles do Nowego Yorku. Robi wrazenie.
I nowy most, jeszcze w budowie.
No i dzieło artystyczne. Tak zwana panorama. Mam nadzieję, ze daje jakie takie pojęcie. Po drugiej stronie mostu widac Lake Mead, sztuczne jezioro, z którego bierzemy wodę. Białe skały nad wodą pokazują jak bardzo opadł poziom wody.
Posted by Picasa
 Moze się wydawac, że Vegas to jakieś lepianki z dykty, oblepione rurkami neonów. Nic podobnego.  Mamy jezioro, narty w zimie, Indian niedaleko, pustynię. Dolinę Śmierci, tajemniczą Area 51. A samo miasto mozna powiedziec, ze jest bajką dla dorosłych zbudowaną na pustyni. Co postaram się pokazac w następnych odcinkach z serii
" Latam i cykam".
W następnym odcinku - wyprawa za zaporę czyli Hej tam, Arizono.

poniedziałek, 6 września 2010

Dłubię, dłubię...


I końca nie widac. Oto stan aktualny, trochę wymiętoszony. Idą te anemony bardzo anemicznie do przodu, ale idą..

Obrusik tez posuwa sie do przodu malutkimi kroczkami.
I wiadomośc z ostatniej chwili: Swiezo wyłowiony topielec. No i mamy problem, Houston. Albo zasypac basen, albo uwiązac pieski do kaloryfera (najpierw zamontowac kaloryfery). Zamknęlam pieskową dziurę, ale juz 3 mechaników lezy obok niej i kombinuje podkop. Czwarty rekonwalescent dochodzi do siebie po zimnej kąpieli. Jak nie urok.....
Posted by Picasa

sobota, 4 września 2010

Poranne manewry.

Dochodzi piąta. Jeszcze sloneczko nie wyszło zza Sunrise Mountain i nie widzi, co się dzieje w pewnej chałupie. Co prawda "chłopy nie szczo" jak w "Konopielce", ale za to pieski zrywają sie dziarsko na poranne manewry. Ulubionym cwiczeniem jest skok znienacka na ludzki, śpiacy brzuch w celu sprawdzenia refleksu i zaworów państwa. Następnie biegi z przeszkodami na azymut w poprzek łóżka, połaczone z deptaniem. Przebieg przez chałupę z tupotem. Próba chóru w szczekaniu na potęgę. I ulubione skoki trampolinowe po brzuchu. Na zakończenie toaleta poranna, czyli wylizanie całej twarzy z przypadkowym, naturalnie, zahaczeniem zębem o nos. Na tym etapie pan zaczyna wydawac z siebie dziwne bulgoty, pani nie ryszyłyby ruskie czołgi. Dochodzi siódma rano, utrudzona trzoda pada pokotem na pierwszą dzienną drzemkę. Zaczyna się następny dzień...

Mówię basta!


Postanowiłam. Wieszam kudły na kołek. I oto dowód. Kudły i kołek. Swoje byle co na głowie postanowiłam pokolorowac, żeby nie byc myloną ze skunksem. Miało byc golden brown - wyszło trochę jak yellow submarine. Ale co tam! Wczoraj pierwszy raz poszłam do pracy z zapasowymi kudłami w torebce. Trochę się dziwnie czułam, ale moje koleżanki i managerki, tylko mnie wyściskały z malutkimi łzami w oczach. Nie mogłabym sobie wymarzyc lepszych ludzi w pracy. Nie wiem czym sobie zasłużyłam.

A w domu.... Czai się... taki oto potwór.
I w wersji bardziej cywilizowanej. Slodziutka Zosia.

I Miecio - chyba..
Posted by Picasa

czwartek, 2 września 2010

Shibuya, ma ulubiona.

Dostałam w prezencie kolację w ulubionej japońskiej restauracji, o której wspominałam niedawno. Nie mogę się powstrzymac, żeby nie zaprezentowac przysmaczków.
Oto słynna salatka z krabów Kani, podawana na małym akwarium. Rybka oczywiscie, żywa, pływa sobie żwawo w sloiku.
Marynowana rybka z chili i suszonymi wiórkami z cebulki, a na drugim planie tatar z tuńczyka z avokado. Sushi, ma się rozumiec.
No i uwieńczenie obiadu, pyszny deserek, a mianowicie panna cotta z malinowym musem, mus czekoladowy z lychee i lody w różowej oslonce z mochi (z mąki ryżowej slodkawa galaretowata masa) (bitumiczna jakby pewnie dodał mój syn). Reszta frykasów to skirt steak z australijskiej wolowinki z grzybkami i specjalnym sosikiem, sałatka z ogórków i marynowany inny rodzaj rybki. Czyli tasting menu, wszystkiego po trochu, szef kuchni poleca. Wszystko przepyszne, nie mam siły dalej pisac, muszę złożyc swoje nażarte po kokardę zwłoki byle gdzie, byle horyzontalnie. Idę zobaczyc, czy zostało dla mnie trochę miejsca na łóżku. Może się wcisnę między psami.
Posted by Picasa

Ja też... Lubię.

Dostałam zaproszenie do zabawy od Alexls. Bardzo dziękuję, droga blogowa koleżanko.
Zasady zabawy:

Napisz, kto Cię zaprosił do zabawy.
Wymień 10 rzeczy, które lubisz.
Zaproś kolejnych 10 osób i poinformuj je w komentarzach.

Lubię...
Jednego faceta (czasami)
Moją trzodę domową
Spotykac się z rodziną (już niedługo)
Słuchac jak pada deszcz
Zapach lasu i grzybów, tak, tak, dużo grzybów..
Ludzi, z którymi pracuję
Herbatkę ze "swoją" cytrynką
Wyszywac makatki i szydełkowac, a właściwie widziec, jak coś ładnego wychodzi z niczego (kupka nici i szmatka)
Przeglądac swoje zbiory serwetek i obrusików i dziwowac się nad ich urodą
Lubię miec włosy
Patrzec na "moją" górę i niebieściutkie niebo

I LUBIĘ BLOGOWAC, TO WCIĄGA, NA STARE LATA PRZYJDZIE SIĘ ZAPISAC DO BLOGOWEGO MONARU
Straciłam rozeznanie, nie wiem kogo zaprosic, chyba wszystkie mi znane blogi już wzięly udział, więc zapraszam wszystkich. Powiedzcie coś o sobie!

środa, 1 września 2010

Przepraszamy za usterki techniczne.

Oops. W ostatnim poście, cóś sie porobiło i wyszedł dwa razy ten sam film. A miał byc całkiem inny, a mianowicie....
P.S. Nie chcę nudzic, tylko nadmieniam, że w filmiku w ostatnim poście Engelbertek (tak chyba zdrobniale i po naszemu) ma około 70 lat. Każdemu życzę tak wyglądac...